niedziela, 21 maja 2017

Rozdział IV


- Po co ja w ogóle idę do tych gór?!
 Tak, po całym dniu wędrówki nie jestem taka szczęśliwa, znalazłam jedynie jakiś krzak z jagodami. Więc zjadłam trochę i wyrwałam cały krzaczek abym nie musiała zrywać pojedynczych. Wiem, jestem leniwa.

wtorek, 24 stycznia 2017

Rozdział III

           Co to ma być?! Widzę przed sobą ludzi. Nie ruszają się. Powoli wstaję z miejsca, podchodzę bliżej. W małym pomieszczeniu leżą ciała dwóch kobiet. Pierwsza z szeroko otwartymi oczami leży oparta głową o zakrwawioną ścianę, jest niska, wygląda na piętnaście lat, może trochę mniej. Mogła być moją rówieśniczką. Dziewczyna na jasnobrązowe, puszyste włosy do szyi i zwykłą szarą sukienkę. Nad lewym uchem, włosy są zakrwawione, smugi krwi spływają jej po szyi i piersi. Biedaczka... Co jej się mogło stać? Krew zaschła. Podchodzę i klękam obok niej, podnoszę dłoń do jej twarzy i delikatnie zamykam jej śliczne zielone oczy. Jest bardzo zimna, to musiało się stać jakiś czas temu.
           Nieco dalej, ciało dorosłej kobiety leży w połowie na łóżku. To mogła być matka tej mniejszej dziewczyny. Zwłoki mają zamknięte oczy, połowę twarzy miała zakrwawioną. Ma na sobie prostą szarą sukienkę z fartuszkiem, na głowie ma chustkę. Układam ciało kobiety na posłanie. Przesuwając ją czuję coś twardego. To chyba nie w porządku przeszukiwać martwe ciało... ale dla niej pewnie i tak nie ma to znaczenia.Wkładam ostrożnie dłoń do jej kieszeni fartucha. Czuję coś zimnego. Owym przedmiotem okazuje się być kamień, materiałem podobny do teko, którego znalazłam w dziupli. Ale on był w innym kształcie, był nieco wykrzywiony. Nie wiem, w sumie co przypomina. Co za dziwny zbieg okoliczności... Myślmy racjonalnie... Zaraz - W sumie po co mam myśleć racjonalnie w jednym pomieszczeniu z dwoma trupami? Biorę kamień i wychodzę z pomieszczenia.
           Z zewnątrz słychać dźwięk tłuczonego szkła. Zastygam w bezruchu. Ej przecież niczego nie rozwaliłam. Chyba.
           Rozglądam się dookoła ale nic nie jest potłuczone. Mój wzrok przechodzi ze ściany na okno. Całkiem ładne, przyznaję, no i na dodatek szyba nie jest zamazana. A na wszystkich meblach spoczywa kurz. O nie... Rozbiłam szybę!!! Podbiegam do okna i patrzę na podłogę pod nim. Nie dostrzegam żadnych odłamków szkła. A to dziwne. jak widać niezła jestem w tłuczeniu szkła. Zaglądam przez otwór w którym POWINNA być szyba... Na zewnątrz też nie ma jej kawałków. To też jest bardzo dziwne. Zaczynam przyglądać się krawędzi ściany. Aaaaa bo tu nie było szyby. Co za ulga.
          Ale w takim razie, skoro ja nie rozwaliłam szyby (nie jestem psują hehehe), to co spowodowało taki dźwięk? A na początku ustaliłam, że nie tracę zmysłów (przynajmniej na razie) więc nie mogłam sobie pozwolić na jakieś odgłosy w mojej głowie. Przynajmniej na razie.
          Na zewnątrz jednak coś zobaczyłam - a nawet kogoś.
 To ten rudy chłopak z kuszą. Wiedziałam, ze tu przyjdzie, tylko po co, skoro tu nikogo nie ma? Może te dwie kobiety były częścią jego rodziny?  A może sam je zabił? Sama nie wiem, ale jego chyba o to nie zapytam...
          Ale skupmy się na naszym przystojniaczku. Stoi sobie grzecznie (jak wcześniej, może to jakiś nawyk albo coś?), a nie. On nasłuchuje - głowę ma lekko przechyloną, stoi pewnie na nogach w lekkim rozkroku i jedną ręką zasłania sobie ucho a drugą trzyma kuszę. Może lepiej trochę zejść z widoku, bo ja sobie stoję tak w centrum okna, a on ma kuszę... Tak, to chyba dobry pomysł. Robię duży krok w bok.
          I OCZYWIŚCIE podłoga musiała bardzo głośno zaskrzypieć, odruchowo spojrzałam na chłopaka - momentalnie obrócił się w moją stronę a ja padłam na ziemię jak długa aby mnie nie zobaczył. O nie, nie nie nie nie!!! Ludzie, on mnie zobaczył! Nie chodzi o to, że mam nieuczesane włosy (choć to też) ale sama myśl o tym, że mógł mnie dostrzec napawała mnie lękiem. Ale spokojnie... Może on mnie jednak nie widział?
          Właśnie w tym momencie bełt wbiła się w ścianę na przeciwko mnie - zadziwiająco nisko krawędzi okna (bo poczułam lekki wiaterek nad moją głową) Chyba jednak mnie widział...
Co tu robić? Myśl Elizo, myśl... Ech zostaję w bezruchu do momentu aż się znudzi i sobie pójdzie. W sumie zostać na miejscu to chyba najlepszy pomysł, skoro ma taki dobry słuch. A tymczasem aby się nie nudzić utnę sobie pogawędkę z samą sobą... Nie, no jak by to wyglądało?
         "  - Cześć Eli, jak ci się żyje?
            - Źle.
            - Zawsze jesteś taką pesymistką? A co z ty przystojniakiem z czerwonymi włosami?
            - No wiesz, przygląda mi się, czeka pod oknem i chyba chciał strzelić mnie w głowę. A co u Ciebie?
            - Jak romantycznie! Co u mnie? W sumie tak samo jak u Ciebie."
             Tak to by zdecydowanie źle wyglądało. Znaczy może i dobrze ale oznaczało by to, że zwariowałam. Ale jeszcze nie nadszedł na mnie czas. Ciekawe ile je tu siedzę? dobra chyba nie przestrzeli mi głowy jak wyjrzę. Ostrożnie wysuwam łepek i...
             Gdzie on się podział?! Nie no świetnie! Wystraszyłam jedynego ładnego chłopaka w okolicy. Bosko! Dobra, może czas się stąd zmywać? Nudno się robiło. Ale coś czuję. Co to, jedzenie? Nie możliwe. Zawsze tu było ta ciepło? Chyba temperatura się podnosi. jeszcze raz patrzę za okno. O cholera - dym. Czy on podpalił te miejscówkę?! Widzę gorący towar. Zaraz... ale JAK STĄD WYJŚĆ?!
              Biegnę do schodów, muszę się wydostać z tej chałupy i to jak najprędzej. No nie! Już się palą!!! I co ja zrobię? Okno! Tak, lecę do okna już wskakuję na parapet i... Ugh! Jest z wysoko skacząc połamie sobie nogi. Plan nr. B. Krok pierwszy: Wymyślić plan B. Podoba mi się. Obok była przecież stodoła! wystarczy wejść do pomieszczenia obok. O Cześć Panienki, sorry ale zaraz spłoniecie. Okno też zamknięte?
              - Wiecie co? Trzeba tu trochę przewietrzyć.
              Wyciągam siekierę i jednym sprawnym ruchem walę z całej siły w okno. Zdecydowanie narobiłam dużo hałasu. Ale grunt to wyjść z hukiem! Co za ironia... Właśnie grunt pod nogami mi się pali i ten dom może zaraz się rozwalić. Fajnie. Wchodzę w okno i po której stronie ta stodoła?  Dobra, jest po prawej. Yyyy wydawało mi się, że jest trochę bliżej. Stodoła jest jakieś 5 metrów ode mnie. Wspaniale. Schodzę z okna, jest już bardzo gorąco nie do wytrzymania.
               - Cholera... Halo?! KTOŚ MOŻE MI POMÓC?! HALO!!! - Fantastycznie. Nie czas tu udawać damę w opałach. - Trzeba tu zrobić małe przemeblowanie.
               Najpierw okno - przyszła pora na ścianę. Odsuwam się aby mieć miejsce. Biorę zamach z tyłu głowy i rąbię najbardziej wysunięty na prawo róg domu, pękło. Dobrze, jeszcze raz i jeszcze. Ściana zaczęła pękać w poziomie zamiast w pionie. Nie jest dobrze. Wzięłam ostatni zamach i postawiłam moją prawą nogę do tyłu abym stała stabilnie. Tak oto w pięknym stylu SRU moja noga zapadła się w podłodze. Wypuściłam siekierę.
               Piszczę jak jakaś przerażona dziewczynka. Jest gorąco jak w piekle! Moja noga się smaży, próbuję wyciągnąć ją z dziury, ale stopa się zaklinowała. Nie, nie, nie!!! Sięgam po siekierę i lekko wbijam aby minimalnie poszerzyć dziurę aby cała podłoga się nie zapadła. Mój but pewnie płonie, czuję jak się topi... boli. Mocnym szarpnięciem wyciągam nogę, Cholera pali się! Mniejsza góra. Wchodzę na okno i odrąbuję górny narożnik, jest!!! Pęka cała w poziomie. Złażę z okna i zamachem siekam cały dolny róg. Napieram teraz na całą ścianę, raz,drugi, trzeci zamienia się w czwarty, a ten w piąty. Prawą nogą, która mi płonie wymierzam kopniaka w środek ściany. Nareszcie ściana osuwa się na stodołę, ja ( JAK ZWYKLE MOJE SZCZĘŚCIE MNIE KOCHA) potykam się, znaczy pierwszy krok oczywiście moją prawą nogą czyli instynktownie zapadam się. Słysze trzask za sobą. A co tam, czołgam się do dachu stodoły. Na szczęście ściana poleciała prosto na dach. Oglądam się chwilę za siebie.
                Niedobrze. Pomieszczenie za mną całe płonie a powoli też zaczyna palić się też ściana, na której jestem. Czym prędzej wskakuje na dach i (tym razem) lewą nogą próbuję pchnąć ścianę aby stodoła na której jestem nie zajęła się tak szybko.Udało się. Chwila spokoju...
                Gdzież to jest ten gorący przystojniaczek...? Chyba zwiał. Typowe. Co teraz zrobić... widzę góry za sobą. Mam bardzo mało jedzenia i nie wiem, gdzie mogę je zdobyć. Zostanie tu to bardzo marny plan. Ten dym mógł tu sprowadzić innych szaleńców więc nie mogę tu długo zostać. Będę szła w górę rzeki, abym mogła mieć dostęp do jakiejkolwiek wody, nie wiem w sumie czy ta nadaje się do picia.
                Postanowione. Skoro będę się kierować w góry to teraz powinnam się zająć moją nogą. Nie zgubiłam swojej torby, płaszcz też jest cały, siekiera też. Jak tak sobie myślę, to chyba nie powinnam z nią chodzić tak po lesie. Gdybym się na kogoś takiego natknęła, na pewno ne podeszłabym bliżej, a kto wie? Może spotkam przyjaciół? Dookoła nie ma nic ciekawego. Dostrzegam rynnę, nie będzie problemu abym się po niej zsunęła. Tak więc do dzieła! zrzucam na ziemię siekierę i torbę aby mi nie przeszkadzały. Odwracam się tyłem i schodzę. Siadam teraz na ziemi, zdejmuję but, który jest trochę... spalony (jak dobrze, że jest czarny!). Ale da się w nim chodzić. Moja stopa jest bardzo czerwona, nie ma pokaleczeń ani otwartej rany, jest tylko poparzona. Niestety nie mam nic co mogłabym przyłożyć więc jedyne co mi pozostaje to włożyć skarpetkę i but.
               W sumie to nie chcę tu siedzieć za długo, ale nie wiem co mam teraz zrobić. Ten rudzielec jest jakiś obłąkany, najpierw chciał mnie przeszyć bełtem a teraz jeszcze podpalić. Ostrożnie wysuwam się zza stodoły i sprawdzam czy tam jest. Nic, zaglądam z drugiej strony. Nic. Na żadnym dachu też go nie ma.Teraz prosta droga do gór. Odsłonięta droga do lasu wzdłuż strumienia. Niewiele myśląc truchtam do lasu. Z bolącą nogą nie jest to takie proste. Ale mogę chodzić, tylko trochę mnie szczypie. I o dziwo nie dostałam niczym w głowę. Jest dobrze!






niedziela, 11 grudnia 2016

Rozdział II

     
           Zastygam w bezruchu, niczego nie dostrzegam... Aha czyli już zaczyna mi odbijać! Rewelacja! No ale powracamy do mojej listy...
-Trzeba by się rozejrzeć za jakimś schronieniem...
Dostrzegam jakieś wysokie drzewo, przy odrobinie szczęścia nie spadnę i może coś zobaczę. Nic innego mi nie pozostaje więc tylko idę podbijać wysokości! Nie mam bladego pojęcia jakie to drzewo ale jest śliskie, a dziwie się, ponieważ nie padał deszcz (Albo stałam się takim hardkorem, że nie czuje niczego - choć to mało prawdopodobne), ani nie ma żywicy na korze. Może jakiś nowy gatunek? Sama nie wiem. Włażę, jestem już na wysokości 10 metrów... całkiem dobrze mi idzie. Jestem już na dość dużej wysokości (jakieś 40m nad ziemią). Rozglądam się dookoła i widzę dużo lasów po lewej stronie. Przed sobą widzę piękne góry... niedaleko, na wschodzie jest małe miasteczko - jeśli można tak nazwać kilka domków i rzekę...  Teraz będę się kierować do tej wioski, kto wie? Może znajdę tak kogoś, kto mi to wszystko wytłumaczy. Mam już ułatwione zadanie!!! Za ok. kilometr dojdę do małej rzeki, która mnie doprowadzi do cywilizacji!
          Miałam już schodzić, gdy coś mignęło mi przed oczami. Skupiam wzrok na jednym punkcie. Coś pomarańczowego? Zaraz... coś mi tu nie gra.
          Jak najszybciej i najciszej umiem schodzę trochę aby zobaczyć to coś. Widzę człowieka, jest wysoki, barczysty i ma rude włosy, na szyi ma zawieszoną drewnianą tabliczkę, taką jak moja! Czyli ludność nie wyginęła!!!
          -Poczekaj!!!
Krzyczę, aby mnie usłyszał. Odwraca się ale mnie nie widzi. Jestem jak sparaliżowana. Ten chłopak ma broń - kuszę. W każdej chwili może mnie zestrzelić. Szybko wchodzę trochę wyżej, aby liście mnie zakryły.
          - Kto tu jest?! - krzyczy młodzieniec.
Ma mocny głos... Rozgląda się i nasłuchuje. Mijają kolejne minuty - a wydają mi się wiecznością. A ten jak stał tak stoi! uhg... Ludzie! Stoi tak jeszcze kilka minut w bezruchu, po czym rozgląda się i biegnie na północny-wschód.
            -No nareszcie! -  odetchnęłam z ulgą.
Mam nadzieję, że ten chłopak nie kieruje się w stronę wioski. Jeśli tak, to poszedł w złym kierunku. Gdyby lekko zboczył na wschód byłby na miejscu. Zsuwam się z drzewa. Ciekawe jakie ma zamiary? Może okraść ludzi tam mieszkających, albo tam jest jego dom? Nie możliwe, miał zawieszoną na szyi taką samą tabliczkę jak ja i miał dziwnie rozkojarzony wyraz twarzy. Był przestraszony? Cokolwiek ten rudzielec zamierza, muszę być w wiosce pierwsza. Ruszam biegiem w nieco inną stronę niż on - bardziej na wschód, zyskam nieco przewagi w czasie, jestem szybsza.
Przeskakuję wszystkie przeszkody, nie oglądam się za siebie. Nareszcie dostrzegam rzekę teraz jeszcze jakaś godzinka drogi piechotą i jestem. Jeśli dam radę dobiec będzie nieźle.
Ten kryształek wbija mi się w brzuch... No a jak mowa o brzuchu - uświadomiłam sobie, że jestem bardzo głodna. Oj tam! W wiosce będzie jedzenie, co nie? Albo ukradnę sobie kurczaka lu coś podobnego. Ludzie muszą coś jeść a jeden ptak w tą czy w drugą nie zrobi im chyba aż tak wielkiej różnicy. Ciekawe, jacy będą tam ludzie, może mnie ciepło przywitają i ugoszczą.
              Po długim czasie biegu - nareszcie jestem. Zziajana biorę głęboki oddech.
              - Halo! Czy ktoś tu jest?
Wołam głośno i rozglądam się dookoła ale nikogo nie widzę. Rzeka zakręca za małe gospodarstwo. Wioska składa się z pięciu domów, każdy z nich jest drewniany, okna są zabite deskami, niektóre mieszkania mają dziurawe dachy. Wygląda na to, że ta wieś jest opuszczona. Żadnych odgłosów ani szmerów. Nic. Kompletna cisza. Czyli jestem pierwsza! Hehehe ten Rudzielec pewnie zabłądził. Myśli, że ma fajne włosy i bajerancką kuszę i już Pan Niepokonany? No właśnie NIE!!!
Zaraz... On może tu niedługo być! Muszę przeszukać te domy, może będzie coś do jedzenia.
Podbiegam do pierwszego domu - zamknięty, pędzę do kolejnego i to samo. Do pozostałych domów też nie mogę się dostać. Co robić? Co robić?!
              Rozglądam się gorączkowo za czymś co może mi się przydać. Zerkam na gospodarstwo, nie ma tam co prawda kurczaków ale jest siekiera. Nareszcie coś użytecznego! Podbiegam i wyciągam. Ma drewnianą rękojeść, czarną głowicę i całkiem ładne ostrze, dobrze wyważona - istne cudeńko!
Podbiegam do najbliższych drzwi i walę w nie z całej siły. Zawiasy poszły i nareszcie mogę wejść do tej rudery! I oto mieszkanie staje przede mną otworem!
wchodzę do środka. Teraz tylko przeszukać...
               W środku było zimno i bardzo ciemno jedynie dziury dawały odrobinę światła. W kącie stało jedno małe łóżko, komoda i ciężki kufer. Wzięłam się za przeszukiwanie komody. W jej wnętrzu jest jeden dziurawy koc, długi niebieski płaszcz i torba na ramię. No nieźle. Wpakowałam do torby koc a płaszcz założyłam na siebie. Teraz idę w stronę kufra - cały został opróżniony. Dobra, teraz tutaj nic pożytecznego nie znajdę. Idę do kolejnego domu. Ten jest piętrowy, trochę większy. Rozwalam drzwi i wchodzę do środka. Wnętrze jest w lepszym stanie niż poprzedni. Widzę zwykły szary dywan, szklaną gablotę w której niestety nic nie ma, kominek i kanapę. Idę w stronę schodów, wchodzę. Otwieram pierwsze z trzech drzwi i wodzę wzrokiem po wnętrzu. Jest jedno małe łóżko, spory kufer i pusta półka. Otwieram kufer, w środku znajduję sport bochenek czerstwego chleba. JEDZENIE!!! Dobra, będzie na potem, chowam go do torby. Co jeszcze tu jest? Nasiona w woreczku, po co to komu? No ale wezmę, nie wiadomo, może komuś się przyda. Czyli jak się osiedlę (co jest mało prawdopodobne) mogę zasadzić coś do jedzenia. Pakuje do torby- i już się robi cięższa. I tyle. wychodzę na korytarz, po czym idę do następnego pomieszczenia. To musi być toaleta, przeszukuje szuflady, jedynie jakiś ręcznik i nic więcej. Podnoszę oczy i widzę...Siebie?
              Lustro. W lustrze widzę wysoką dziewczynę z jasną cerą i niebieskimi oczami, ma czarne, gęste, kręcone włosy do połowy ramion. Dotykam swojego policzka, postać z lustra robi to samo.
              - Ładna... jestem.
              Tylko tyle udaje mi się wykrztusić. Nie spodziewałam się, że mogę tak wyglądać. Koniec, nie jestem tu po to aby się sobie przyglądać! O! - gumka do włosów! No w sumie trzeba e włosy związać. Robię szybkiego warkocza, ale niestety pewne kosmyki nadal wystają z mojej nowej fryzury. Ale nie musi być ładnie, mają mi tylko nie przeszkadzać. Wychodzę z toalety. A swoją drogą ciekawe co się stało z mieszkańcami... Otwieram następne drzwi. Wydzieram się wniebogłosy,cofam się instynktownie i przewracam na plecy. To jakieś żarty?!




środa, 7 grudnia 2016

Rozdział I


      Zacznę od tego, że mam na na imię Emilia... i chyba tyle, ale do rzeczy: Nie wiem kim jestem, gdzie jestem i co tutaj robię.  Mój mózg podpowiada mi, abym odpowiedziała sobie na nurtujące mnie pytania, a więc go dzieła! 
       No niestety nie wiem kim jestem ale drewniana tabliczka na mojej szyi wskazuje, że mam na imię Eliza. To mi na razie powinno wystarczyć. Gdzie jestem? Sądząc po tym, że nie mogę wyciągnąć swojego buta wnioskuję, iż jestem na jakimś bagnie... Tak, jest tu dużo drzew, pnączy i korzeni... o i nawet żabka tu jest! Jak miło! Będę mogła ją zjeść jak się bardziej zdenerwuję... Ale spokojnie, złość piękności szkodzi. Co tutaj robię? W chwili obecnej to stoję, próbuje wyciągnąć nogę z mułu i złoszczę się na pewną ropuchę (chociaż w sumie nie wiem dlaczego). 
       Dobra, chyba się zapadam. Nie jest dobrze. Trzeba się troszkę rozejrzeć... Mech - nie, kłoda - też nie, kamienie- nie, więcej mchu - nuuuudy, oooo! Coś brązowego - a nie, to też mech. co tu jeszcze... Pnącze - łojeju jakieś to oślizgłe. Zaraz... Pnącze? Tak! Moje maleństwo! choć do Emilii! Chwytam się zielonego czegoś i podciągam się na niej. Nie jest trudno... Już jestem na miłym mchu. Chyba wypadałoby się stąd ruszyć. Spoglądam na niebo, dopiero robi się jasno ponieważ nadal panuje półmrok i jest lekka mgła. Super, będę się częściej potykać o sama nie wiem co. Jej! No ale gdzie tu sobie pójść... Na przeciwko siebie widzę dziuplę, może coś tam będzie? Jakiś ptak albo jajko do zjedzenia? Podchodzę, wkładam rękę... Nic. I co mi to dało? Zazwyczaj ptaki swoje legowiska mają po stronie zachodniej, więc idę w lewo - na północ. No bo zawsze wszystko jest na północy, prawda? 
        Nie chcę tu zanudzać nikogo ale idę tak już z kilka godzin, ale jeszcze południa nie ma, słońce się widzę nie śpieszy i w sumie dobrze. Przynajmniej nie stoję w miejscu, drzewa już rosną coraz rzadziej, im dalej idę, tym bardziej są wyższe, kora jaśniejsza a liście zieleńsze. Niedaleko mnie jest kolejna dziupla, trochę zeszłam na zachód bo dziupla jest prawie naprzeciw mnie. Zajrzę do środka, w sumie co mi szkodzi? Jest trochę za wysoko, podsuwam sobie jakiś kamień aby dosięgnąć. Wkładam rękę i czuje coś chropowatego. To, co wyjęłam było czarne, lekko połyskujące. Jakim cudem węgiel znalazł się w dziupli? Wygląda jak kawałek ucha? No nie mam rozbudowanej wyobraźni ale nie mogę tego wyrzucić! W sumie co mi szkodzi? Może rozpalę tym ognisko? Zachowuje przedmiot i szybko chowam do kieszeni mojej czarnej bluzy. Nikt się chyba nie obrazi, że to pożyczyłam? 
      Idę coraz dalej i dalej, nic nie słyszę prócz mojego oddechu i odgłosu własnych kroków. To jest już trochę niepokojące... Szkoda, że jestem tu sama, odczuwam pewien niepokój. Gdyby był tu jeszcze ktoś to mogłabym przynajmniej się do niego odezwać, albo przynajmniej mieć świadomość, że mam go obok. Nie chodzi mi tu o jakiegoś przystojnego przedstawiciela mojego gatunku (choć gdybym go miała, nie zaprzeczałabym), tylko jakiegoś pieska albo dowolne inne stworzonko, nie da się wtedy zwariować tak szybko. Ale mam nadzieję, że prędko do tego nie dojdzie. 
        He he... Pocieszające. Nawet gdy jestem sama nie mogę pomyśleć o czymś miłym np. Delektować się ciszą, widokami, pośpiewać, zamartwiać się o pogodę, albo coś podobnego. A mi się tu nasuwają jakieś dołujące myśli: Jak szybko zwariuję? Czy umrę z głodu, pragnienia czy wyczerpania? A może coś mnie połknie w całości? Świetnie... W sumie nie jestem teraz głodna ale kiedyś w końcu muszę. Więc trzeba zacząć rozglądać się za czymś do jedzenia albo picia, albo najlepiej jedno i drugie. 
           Dziupli żadnej nie widzę, jak dotąd nie natknęłam się na jakieś ptactwo albo ich jaja do zjedzenia, grzyby? A skądże! Tu nic nie rośnie oprócz trawy, korzeni i drzew! No muszę tu coś znaleźć... Kolejny problem: Zaczyna się robić coraz zimniej. Nie mam do dyspozycji nic ciepłego do ogrzania się ani milutkiego ubrania. Czyli lista rzeczy, które muszę zrobić:
1. Znaleźć coś do jedzenia i picia.
2. Zrobić sobie jakieś prowizoryczne schronienie.
3. I gdzieś w końcu dojść!!!
Bo przecież nie mogę się tu błąkać bez celu i po nic, prawda? 
Nagle słyszę szelest za sobą, co to może być? Trzeba się skupić i być czujnym. Serce podchodzi mi do gardła. To już? Chyba zaczynam wariować...